
Mówi się, że „cicha woda brzegi rwie”. Ten związek frazeologiczny dotyczy człowieka, który normalnie cichy i spokojny, potrafi w mgnieniu oka zamienić się w energicznego i wygadanego. Jednak to powiedzenie ma również bardziej dosłowne znaczenia. A wszystkich wspólnym mianownikiem jest właśnie woda.
Zacznijmy od ogółu do szczegółu. Dedukcja. Od początku ery przemysłowej, czyli umownie od 1850 roku człowiek „po cichu” pompował do atmosfery gazy cieplarniane – głównie dwutlenek węgla, oraz w mniejszym zakresie metan. Rozwój cywilizacji pociągnął za sobą wzrost wykładniczy zużycia zasobów jak i emisji gazów cieplarnianych. I jak to ze wzrostem wykładniczym bywa – na początku powolny ciągły wzrost, a nagle wielkie przyspieszenie, z którego dalej się nie wykręciliśmy – emisje wciąż rosną. Wraz z emisją gazów cieplarnianych, po cichu, z dozą bezwładności – swoistym opóźnieniem wobec emisji rozpoczęły się zmiany klimatu – jego ocieplenie. Najpierw tak wolno, że nikt ich nie zauważał, następnie szybciej. Po jakimś czasie zaczęły być widoczne dla szkła naukowca, ale dla zwykłego człowieka nie. Zmiany rozpędzają się powoli, ale jak się rozpędzą, to nie sposób ich zatrzymać. Teraz zmiany są widoczne – rokroczne susze, częstsze pożary o coraz większym zasięgu, zmiana wzorców opadów- częste deszcze nawalne, a pomiędzy nimi susza. Coraz cieplejsza i suchsza zima, ale również epizody „ataków zimy”. Czy zmiana klimatu już brzegi rwie? Nie sądzę – to jest raczej dopiero preludium.
Mamy więc narastającą katastrofę ekologiczną a z nią wspomniane susze przerywane deszczami nawalnymi. I tu jest druga odsłona „cichej wody co brzegi rwie”. W dobie katastrofy klimatycznej w czasie suszy małe strumyki i potoki ledwo się sączą. Prawie ich nie widać. Są ciche. Jednak przy wyższej temperaturze w powietrzu gromadzi się więcej wilgoci. Jak zaczyna padać, to „raz a dobrze”. I tak te ciche strumyczki po kostki, te potoczki i rzeczki zamieniają się w rwące burzliwe rzeki, które nie tylko rwą brzegi, ale zabierają ze sobą samochody, domy i całe miasta – dobytek tysięcy ludzi. Tak – w świecie katastrofy klimatycznej powodzie są i będą częstsze, większe i bardziej dotkliwe niż to było w przeszłości.
I teraz trzecia odsłona cichej wody i rwania brzegów. Górski las. Stromy i niedostępny. Przez lata rósł w ciszy. Najpierw pojawiły się pierwsze ścieżki którymi konie ściągały drzewa. Później pojawiły się maszyny, które z czasem stawały się coraz większe i miały coraz większą moc. Wgryzały się więc swoimi terenowymi bieżnikami opon w górskie stoki, w miejsca wcześniej niedostępne i ściągały coraz większe i coraz grubsze drzewa, z coraz wyżej położonych i coraz trudniejszych terenów. Siec dróg leśnych rosła. Gospodarka leśna, w zasłonie z pni i koron drzew zmieniała radykalnie górski krajobraz, i zmniejszała retencję, aż w czasie deszczu zaczęły się brzegi rwać. Dr hab. Andrzej Affek z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowanie Polskiej Akademii Nauk wykazał, że sieć dróg leśnych w Polskich Karpatach ma gęstość 12 km na kilometr kwadratowy. Wystarczy narysować sobie kwadrat na kartce obrazujący przykładowy kilometr kwadratowy i przeciąć go od boku do boku dwunastoma kreskami. Robi się gęsto. Taka gęstość dróg leśnych może się równać tylko z intensywnie eksploatowanymi lasami Borneo. Te drogi leśne to często szlaki zrywkowe – czyli drogi gruntowe bez twardej nawierzchni – wyjeżdżone lub wyorane spychaczem w stoku. Taka droga wyryta w zboczu działa jak rów melioracyjny na nizinach – obniża lustro wody gruntowej i osusza tereny leżące ponad nią. Dużo dróg = duże osuszanie. Jednak w czasie deszczy – w szczególności tych nawalnych, drogi te staja się miejscem przyspieszonego spływu wody z góry na dół. Tysiące małych strug wody napotykają szlaki zrywkowe, w których się łączą i spływają szybko w dół. I znowu efekt cichej wody – małe strużki, kumulacja na szlakach zrywkowych, spiętrzenie na niżej położonych terenach. Może to efekt tylko i wyłącznie Karpacki, gdyż to tutaj wykazano takie zagęszczenie. Jednak odpowiadając na pytanie – czy można ekstrapolować wyniki badań w Karpatach na inne tereny górskie Polski – odpowiedź brzmi „tak”, gdyż we wszystkich tych rejonach główny zarządca leśny jest jeden, a zasady prowadzenia gospodarki leśnej są uniwersalne.
W nawiązaniu więc do ostatnich tragicznych wydarzeń – czy gospodarka leśna, w tym sieć dróg zrywkowych w polskich górach były przyczyna powodzi – odpowiedź brzmi „nie”, gdyż przyczynami był niosący ogromne ilości wody niż z południa Europy. A to, że był tak destrukcyjny jest wynikiem zmian klimatu. I owszem powódź wystąpiła w innych krajach – bez względu na sposób prowadzenia gospodarki w lasach. Czy jednak intensywność tej gospodarki w tym właśnie gęstość szlaków przyczyniły się do zwiększenia się skali powodzi? Odpowiedź brzmi: „tak”. I nie chodzi tu o szukanie winnych, ale o fakt, że w przyszłości z deszczami nawalnymi, i ogromnymi niżami niosącymi ogromne ilości wody będziemy mieli do czynienia częściej. Musimy więc jak najlepiej przystosować się do nadchodzącej przyszłości, która dosłownie i w przenośni będzie „rwać brzegi”. A jednym ze sposobów ograniczenia skutków przyszłych powodzi jest zapewnienie odpowiedniej retencji w górach. A nie zapewnimy jej zwiększając ilość szlaków i dróg i intensywnie gospodarując górskie lasy. Czas przestawić się na model, w którym funkcje ekosystemowe lasu, takie jak retencja wody będą ponad funkcją gospodarczą, gdyż korzyści jakie w tej kwestii może zapewnić nam las są wielokrotnie wyższe niż te które może nam zapewnić sprzedane z niego drewno. Miejmy więc nadzieje, że i w tej kwestii odbędzie się tym razem odwrócona cicha rewolucja, gdzie odchodzenie od gospodarczej funkcji lasów górskich pozwoli zapewnić nam trochę bezpieczniejsza przyszłość w świecie, w którym wiele brzegów będzie się zrywać.
Piotr Klub